wtorek, 20 listopada 2012

William Parker - The Inside Songs of Curtis Mayfield: Live in Rome

William Parker, człowiek instytucja współczesnego jazzu. Gra, komponuje, naucza, edukuje. Co roku prowadzi lub towarzyszy dziesiątkom składów z najróżniejszych stylistyk, choć najbardziej kojarzony jest z awangardowym podejściem do muzyki. Koncert z Rzymu to rzecz bardziej tradycyjna... co absolutnie nie umniejsza jej wartości.

Parker zebrał w Wiecznym Mieście śmietankę głównie free jazowego grania, m.in. połowę swojego obecnego kwartetu - Hamida Drake'a (który chyba nie potrafi już grać bez Parkera - i na odwrót ;)) oraz Lewisa Barnesa a poza tym Dave Burrella na pianie czy Sabira Mateena na saksofonach tenorowym, altowym i flecie. I chyba nieliczni byliby w stanie poskromić temperament muzyków i podporządkować ich idei improwizowania ale kontrolowanego - wydaje się, że Parkerowi nie przysporzyło to żadnego problemu. Jako że na warsztat wzięto klasyki Curtisa Mayfielda potrzebny był również wokal i wybór padł na Leenę Conquest, której mocno bluesowa barwa głosu idealnie wpasowała się w Parkerowe interpretacje. Ona jednak 'tylko' śpiewa. W rolę bliską Curtisowi - moralizatora - wszedł Amid Baraka, poeta, którego z legendarnym muzykiem łączy walka o rasową równość co dość mocno pobrzmiewa w jego recytacjach wyłaniających się co i rusz spomiędzy dźwięków bandu.

Klasyczne tematy "People Get Ready", "We The People Who Are Darker Than Blue" czy "Think" są osadzone w oryginalnych pieśniach, jest funkowo, mocno groove'owo jednak im dalej w las tym band więcej improwizuje - nie jest to jednak ognista, nieposkromiona gra tylko mądrze prowadzone rozwinięcie wszystkich pojawiających się wcześniej motywów z dość krótkimi momentami trochę śmielszych ucieczek we free. I ten konserwatyzm nie jest wcale taki zły, naprawdę bez ucieczek w nieskrępowaną wolność twórczą udało się Parkerowi stworzyć rzecz piękną, witalną i radosną. A jeśli muzyka sprawia wielką przyjemność tak grającym jak i słuchającym to chyba wszystko jest na swoim miejscu, o to w końcu chodzi :)


The Inside Songs of Curtis Mayfield

poniedziałek, 19 listopada 2012

Nina Simone - At Town Hall

Ze wszystkich znanych mi nagrań dla Colpix to właśnie koncert w Town Hall robi na mnie największe wrażenie. Już u progu swojej kariery Nina wiedziała co i jak chce grać. Jazz, blues, soul? Who cares, najważniejsze że muzyka była najwyższych lotów.

Pierwszy, tradycyjny temat "Black Is the Color of My True Love's Hair" podany zostaje w subtelny i eteryczny sposób i w sumie, dopiero to wykonanie uświadomiło mi, że linia melodyczna głównego motywu miłosnego z Braveheart pochodzi z tej pieśni :O W klasykach typu "Summertime" czy "Wild is the Wind" otrzymujemy przykład wokalistyki, która na do dziś uznawana jest za standard. Instrumentalne kompozycje Niny (jeśli nie liczyć jej scatowania) jak "Under the Lowest" czy "Return Home"  w których pokazuje, że prócz śpiewu jest też wyborną pianistką (nie tylko jazzową) w końcu dają też wykazać się sekcji - Jimmy Bond i Albert Heath mają swoje 5 sekund, które z gracją wykorzystują. 

Może i nie mamy tu jeszcze tego soulowego powera z jakim później zaatakuje Najwyższa Kapłanka ale i tak jest to album absolutnie godny polecenia :)


wtorek, 13 listopada 2012

Steve Kuhn Trio - Mostly Coltrane

Steve Kuhn zaczynał swoją przygodę z jazzem przeszło pól wieku temu, grając na początku przez krótki czas z samym Johnem Coltranem. Dziś jako w pełni ukształtowany muzyk oddaje hołd temu jednemu z największych...

Kuhn razem ze swoim triem oraz gościem, Joe Lovano oddają ducha coltrane'owego grania nie popełniając grzechu zaniedbania, ich gra jednocześnie tak nasiąknięta Tranem ma w sobie dużą dawkę własnych emocji, własnego ducha. Ze wszystkich muzyków to Lovano najbardziej upodabnia się do pierwowzoru, dźwięki jego saksofonu (i węgierskiego cuda tárogató) od razu przywodzą na myśl Trane'a, nie jest to jednak bezmyślne kopiowanie a tylko niezwykle umiejętne czerpanie ze źródła. Kuhn gra pięknie, dostojnie, wie czego chce. Sekcja natomiast schowana, ale zawsze czujna nadaje rytmu, nienachalnie prowadzi cały band, choć im dalej w płytę tym perkusja nabiera wigoru (świetnie zagrane "Configuration")... Kuhn skomponował dwa utwory a na resztę materiału wybrał na płytę utwory ze starszej jak i nowszej działalności Trane'a (do "Jimmy's Mode" ze "Stellar Regions" włącznie) łagodnie rozpoczynając i ogniście kończąc swoje dzieło...

Wielki hołd :]




poniedziałek, 5 listopada 2012

Gigan - Quasi-Hallucinogenic Sonic Landscapes

O, jaka to popierdzielona rzecz :D Amerykańce z Gigan to kolesie którzy nie patyczkują się ze słuchaczem. W swojej szalonej piekielnie technicznej death-grindowej rzezi atakują słuchacza setkami blastów, tremol, mnóstwem zmian tempa, zwolnieniami z transowmi tripowymi gitarami, elektronicznymi kosmicznymi tłami i oderwanymi od rzeczywistości tekstami pozostawiając tylko chwile na złapanie oddechu. Wiele riffów i wokali dodatkowo jeszcze zostało zmodyfikowanych przez nałożenie różnych świetnie dobranych efektów... 

Dobra rzecz!


piątek, 2 listopada 2012

Bernard Parmegiani - De Natura Sonorum

To taki w sumie klasyk... choć chyba dla specyficznej grupy odbiorców :P 

Parmegiani jak jeden z pierwszych twórców muzyki konkretnej i elektroakustycznej tworzy do dziś i może być szczęśliwy z faktu, że wiele jego dzieł powstałych przed 50 latu wciąż brzmi świeżo i zaskakująco.  

"De Natura Sonorum" powstało po długim okresie jego wspólnej pracy z innymi wielkimi, Xenakisem, Baylem czy Scheafferem. Już do tego czasu mógł poszczycić się wybitnymi kompozycjami jak "L'oeil écoute" ale to właśnie "DNS" kumuluje w sobie wszystkie doświadczenia kompozytora pozwalając mu na dogłębne rozwinięcie swych badań nad dźwiękiem. Tak jak na poprzednim "Chants Mechaniques" mamy do czynienia z muzyką sensu stricte, tak "DNS" to głównie dekonstrukcja i eksperymenty nad wszelakim wykorzystaniem instrumentów akustycznych i elektronicznych. Wszelkie manipulacje dźwiękiem, przetwarzanie dźwięków pojedynczych instrumentów dają ciekawe efekty - od czysto elektroakustycznych gliczowych porwanych kompozycji, przez quasi-free improwizowane dźwięki po ambientowe (dark nawet) pasaże. Dobra rzecz to jest, jak  i inne wyżej wspomniane jego prace :)


czwartek, 1 listopada 2012

Mieczysław Kosz - Reminiscence

Mieczysław Kosz, jeden w wielkich talentów polskiej muzyki improwizowanej. Jeden z tych, który odszedł zbyt wcześnie... Od 12 roku życia niewidomy, zmarł tragicznie w wieku lat 29.

"Reminiscencje" ukazują nam skalę jego talentu a także zapoznają nas z wachlarzem jego zainteresowań. Znany z jazzowych interpretacji klasyki serwuje nam świetną swingującą z lekka wersję "Tańców Połowieckich" Borodina a także brawurowo wykonane "Preludium C-moll" Chopina. W wolnej dekonstrukcji "Yesterday" Beatlesów serwuje nam swobodną zabawę na głównym temacie. We własnych kompozycjach słychać silniejsze współczesne klasyczne i jazzowe wzorce. Słuchając tej płyty nie można się dziwić porównaniom do Billa Evansa i jego tria - we wspomnianym utworze Borodina krótkie wirtuozerskie partie każdego instrumentu od razu przywodzą na myśl Motiana i LaFaro a ostatnie autorskie kompozycje Kosza i basisty Suchanka to piękny przykład Evansowego rozumienia grania...


poniedziałek, 29 października 2012

Charles Mingus - At Carnegie Hall

Jako fanboj Mingusa dopuściłem się pewnego zaniedbania. Czas się poprawić.

No a więc. Jaki Mingus jest każdy widzi. I słyszy. A jaki Mingus jest gdy na warsztat weźmie dzieła innego wielkiego mistrza. Mistrza którym niewątpliwie jest Duke E.? 

W czasie występu w Carnegie Hall Charlie zebrał wokół siebie byłych i ówczesnych członków swego big bandu i w rozimprowizowanej sesji rozłożył na czynniki pierwsze dwa utwory Duke'a. Proste bluesy i melodie rozrosły się do ponad dwudziestominutowych jamów w czasie których blues przechodził w ogniste hard bopy by uciekać nawet w stronę free. Najwięcej do powiedzenia mają tutaj saksofoniści, John Handy, George Adams, Roland Kirk i Hamiet Bluiett obdarzają nas całą gamą dźwięków, które można wydusić i wydmuchać z ich instrumentów. Jednak nawet kiedy saksmani odlatują w bardziej wolne rejony sekcja (MIngus razem ze swoim długoletnim perkusistą Danniem Richardsem i Donem Pullenem na pianie) trzymają rytm i swingują dziarsko, trzymając wszystko w ryzach. Świetna rzecz!


piątek, 26 października 2012

Drawn and Quartered - Hail Infernal Darkness

To jeden z takich krążków, który od razu zaskoczył i długo nie opuszczał odtwarzacza. Kiedy pierwszy raz go słuchałem to pomyślałem: "To najlepsza rzecz Immolation, której nie nagrało Immolation" :D Tak, mocno słychać kim ekipa z Seatle się inspirowała, od pracy gitar po wokale czuje się ducha (hehe) kapeli Dolana. Jest szybko, bezkompromisowo, kiedy trzeba rytm się załamuje i  robi fikołki, sola pojawiają się i znikają a zwolnienia kruszą mury. Bardzo solidna rzecz! Tegoroczna płyta "Feeding Hell's Furnace" potwierdza ich moc.


czwartek, 25 października 2012

R.L. Burnside - Wish I Was In Heaven Sitting Down

To jest blues. To płyta przepełniona bluesem, historiami o rodzinie, śmierci, przemijaniu, bólu ale i nadziei... Nietuzinkowa, nienachalna muzyka, zaskakująca trip/hip hopowa produkcja (skrecze, pogłosy nałożone na gitarę, częsta rytmika w 4/4), która znika dopiero w końcowych utworach z gośćmi. W moim odczuciu to właśnie to tripowe, transowe brzmienie jest tu najważniejsze - dzięki niemu głos i gitara (dźwięki grane jakby od niechcenia) płyną i lekko opowiadają nam bolesną historię rodu Burnside'ów... Tak, dobra to rzecz.


środa, 24 października 2012

The Ngqoko Women's Ensemble - Le chant des femmes Xhosa

Mojej dziwnej fascynacji śpiewami gardłowymi ciąg dalszy. 

Tym razem jednak wędrujemy do Afryki, jej południowych krańców. Tam to powstała grupa mająca kultywować muzykę i tradycję ludu Xhosa. Na tle innych afrykańskich 'folkowych' wykonawców wyróżniają ich dwie rzeczy: 1) charakterystyczny kobiecy śpiew gardłowy - mocno transowy i mniej melodyjny niż tuvański; 2) mocna 'bluesowość' rytmu - wiele z ich pieśni ma rytmikę typową dla work songów i bluesów z południa Stanów. Całościowo ich muzyka - szczególnie tam gdzie śpiew gardłowy przoduje - może wydawać się trudniejsza do słuchania niż śpiewy z Tuvy czy Tybetu, jednakże gdy klaski, tupiące nogi i perkusjonalia przejmują kontrolę robi się naprawdę dobrze. Jeśli dodać do tego jeszcze improwizowane fragmenty grane na... bo ja wiem jakiś strunowo-blaszanych cudach to w ogóle otrzymjemy ciekawą rzecz :)


poniedziałek, 22 października 2012

Gianluca Becuzzi & Fabio Orsi - "Muddy speaking Ghosts through my Machines"

Well, well, well... Cóż powiedzieć o płytach, których dźwięki przenoszą do południowego Missisipi na ganek niewielkiej posesji, w sam środek deszczu, gdzie wiatr niesie dźwięki przeszłości, dźwięki bluesa... Absolutnie sugestywne dźwięki.


Naście lat temu, dwóch włoskich muzyków zetknęło się z archiwami nieodżałowanego Alana Lomaxa. Styczność z tą niezwykłą kopalnią dźwięków, które dało się uratować przed zapomnieniem było katalizatorem dla artystów, którzy na swój własny sposób oddali hołd bluesowej muzyce. 

Elektroakustycni geniusze wybrali kilka nagrań i zbudowali wokół nich jedyną w swoim rodzaju historię. Prowadzona przez ambientowe i gliczowe tła oraz improwizowane i dronujące gitary narracja prowadzi nas przez noc, z początku burzliwą, na końcu bezchmurną chylącą się ku słonecznemu porankowi. Z odgłosów deszczu, wiatru, ognia strzelającego w ognisku raz po raz wyłaniają się eteryczne bluesowe śpiewy, wydające się być głosami z przeszłości... Niezwykła, jedyna w swoim rodzaju rzecz.

niedziela, 21 października 2012

Dawno temu w Ameryce...

W dzisiejszych czasach przenikanie się jazzu i muzyki elektronicznej nikogo już nie dziwi. Dawniej jednak, na takie eksperymenty mało kto się porywał. Pierwsze kroki w tym kierunku poczyniono na przełomie lat 60 i 70 i to dwie płyty z tametego okresu będą bohaterami wpisu.

Bob James, pianista który szerokiej publiczności znany jest głównie z niewymagającego jazzu zaczynał od muzyki znacznie trudniejszej w odbiorze. W 1965 roku jego trio we współpracy z dwoma niemalże ikonami wczesnej muzyki elektronicznej i konkretnej - Gordonem Mummą i Robertem Ashleyem - stworzyło dzieło "Explosions". Pochodna nowych idei w jazzie, pianistyki ze szkoły serialnej i w końcu elektronicznie stworzonych i przetworzonych dźwięków, szmerów etc. dała całkiem dobry efekt końcowy. Granica między jazzem a elektroniką jest tutaj w miarę zatarta co pokazuje stopień porozumienia jakie wytworzyło się między muzykami.



W kilka lat później Freddie Hubbard, uznana marka w świecie jazzu - lata 60 spędzone w grupach Dolphy'ego czy Trane'a dają co mniej obeznanym obraz jego 'wtajemniczenia' - łączy siły z tureckim twórcą Ilhanem Mimaroglu. Z ich współpracy powstaje dzieło wielkiego kalibru. Dla niezwykle ważnych recytacji (o charakterze antywojennym) tłem są tutaj płynnie przechodzące jedna w drugą sekcje jazzowa, elektroniczna i klasyczna, jedna nie przeszkadzająca drugiej. Mimaroglu nie dość że majstruje przy ówczesnych elektronicznych instrumentach ale także manipuluje przy taśmach, odpowiednio 'układając' dźwięki stworzone przez siebie i orkiestrę. Freddie ze swoim kwintetem grają świeżo - częste ucieczki od rytmu urządzane przez saksofon czy pianino dają nam największe poczucie dość awangardowego podejścia do materiału. 



czwartek, 18 października 2012

Jerry Goldsmith - "Planet of the Apes"

Jerry Goldsmith, autor muzyki do miliarda filmów (do drugiego stworzył partytury, które finalnie w filmach nie zagościły). Twórca muzyki do wielu klasycznych pozycji jak "Omen", "Papillon" czy  "The Wind and the Lion". W początkowych latach swojej kompozytorskiej działalności wykazywał duże zainteresowanie współczesnymi metodami kompozytorskimi, które dość mocno uwidoczniły się podczas jego pracy nad "Planetą Małp"

Brak tutaj stereotypowej w tego typu filmach narracji. Płynne części partytury nie stanowią tu większości, dużo mamy łamanych rytmów (wielkie brawa za świetne wykorzystanie fortepian), 'agresywnych' chaotycznych akordów - wszystko jednak zgrane jest tak dobrze, że żaden dźwięk nie przeszkadza. Wiele 'naturalnych' instrumentów zostało zastąpionych przez inne bądź też przez przedmioty imitujące ich dźwięki - Goldsmih miał pełną wizję tego czego chciał  i jeśli w orkiestralnym instrumentarium nie mógł odnaleźć danego dźwięku to generował go przy pomocy najdziwniejszych rzeczy. Bardzo dobry przykład na to, że odważniejsze spojrzenie na muzykę filmową nie jest złe. Poza tym to świetny film jest :)


środa, 17 października 2012

Rufus Harley - Pied Piper of Jazz

Dudy w szeroko pojętej muzyce popularnej można znaleźć głównie w rocku i oczywiście we wszelkich nazwijmy to folkowych pieśniach nacji mocno kojarzonych z tym instrumentem. W jazzie niemalże nie występuje. Niemalże, bo żył na tym świecie dudziarz, który miast szkockie marsze upodobał sobie zgoła inne podejście do dud. 

Rufus Harley, multiinstrumentalista - grywał również m.in. na flecie, saksofonach sopranowym i tenorowym - zafascynowany brzmieniem dud i muzyką jazzową był pierwszym (i jak dotąd i tak nielicznym) który dokonał ich fuzji. Swobodnie podchodząc do tradycji gry na dudach, stworzył coś całkowicie nowego. Improwizując i łamiąc schematy naraził się 'dudowym' purystom zyskując przy tym szacunek bardziej otwartych głów.  Nagranie zgromadzone na "PIed Piper of Jazz" to zbiór wybranych utworów z czasów sesji dla Atlantic Records, gdzie najmocniej słychać jego funkowe zacięcie a inspiracje Tranem nie są jeszcze tak mocne. Ciekawostka, ale przyjemna.


czwartek, 11 października 2012

Roswell Rudd and the Mongolian Buryat Band - Blue Mongol

Tuvański śpiew gardłowy - o którym już wspomniałem w jednej z notek - nie jest już dziś dla wielu słuchaczy niczym dziwnym i nowym. Technika ta zdołała przedostać się do rocka, metalu, bluesa czy też muzyki elektronicznej. Nic więc też dziwnego że zainteresowali się nią również muzycy jazzowi. Pionierką na tym polu była Sainkho Namtchylak flirtująca z muzykami free, goszcząca na płytach Ned Rothenberga ("Amulet"), oraz tytana Evana Parkera - jako jeden z wielu gości na "Synergetics: Phonomanie III", oraz jako partner w duecie na płycie "Mars Song".

Roswell Rudd, znakomity puzonista, etnomuzykolog, ze śpiewem gardłowym pierwszy raz - osobiście - zetknął się w 2002 roku. Spotkanie, wspólne granie i improwizowanie popchnęły Rudda do badań nad podobnymi technikami wokalnymi. Dlatego też nie dziwi, że kiedy w 2004 roku ci sami muzycy którzy 2 lata wcześniej z nim jammowali ponownie odwiedzili Stany zaprosił ich do wspólnego grania, które uwieczniono na płycie "Blue Mongol". Tytuł dość dobrze oddaje to co znajdziemy na krążku. Środkowoazjatycki folklor, nie tylko mongolski ale i chiński - z dwoma wokalami, czystym męskim tuvańskim gardłowym oraz żeńskim 'zwykłym' mongolskim - miesza się z nowo orleańskim jazzem, bluesem czy dixielandem. Rudd gra oszczędnie ale mądrze, pozwalając pozostałym muzykom na spokojne prowadzenie narracji, bardzo fajnie wychodzą dialogi puzon-głosy. Ciekawe i warte sprawdzenia :)


wtorek, 9 października 2012

Art Ensemble of Chicago Plays Tribute To The Chicago Blues Tradition

Ha, i to jest piękna sprawa. AEoC to wielce zasłużony dla czarnej muzyki kolektyw. Osadzeni w jazzie eksplorują  rejony bliższe i dalsze jak afrobeat i szeroko pojęty afrykański folklor, calypso czy współczesna muzyka klasyczna. W swoim niczym nieograniczonym dziele tworzenia mocno czerpią z bluesowych źródeł jazzu co doskonale pokazane zostało (tak, wszystko zostało nagrane) na koncertach w Szwajcarii w 1993. 

Występy w Lugano i Genevie różnią się repertuarem (koncert z Genevy jest strasznie trudny do znalezienia :<), z pewnością jednak łączy je pasja i radość z gry. Standardy Muddy'ego Watersa czy Roosevelta Sykesa jak i własne kompozycje AEoC mają tutaj swój kręgosłup ściśle bluesowy jednak jak to bywa w twórczości grupy z Chicago (nota bene, domu bluesowych 'uchodźców' z Południa) mnogość improwizacji i zabaw dźwiękiem nie pozwala nam zapomnieć z kim mamy do czynienia. Polecam bardzo bardzo :]


poniedziałek, 8 października 2012

Incantation A.D. 2012

Rok 2012 to był dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi nie zwiastowały nowego materiału od Incantation. Ten jednak ujrzał światło dzienne. To, że dźwięki te nie są dziełem McEnteego i kolegów jest zupełnie inną kwestią :D

Tak się składa, że ostatnie lata obrodziły w kapele, których główną inspiracją jest legenda najczystszego death metalu. Tym sposobem każdego roku na półki trafia kilka jak nie kilkanaście płyt z materiałem różnej jakości, który mógłby zostać uznany za 1) odrzuty z sesji Incantation; 2) całkiem nowy materiał mistrzów. W tym roku jest podobnie jednak w większości przypadków mamy do czynienia z wyznawcami którzy wiedzą jak oddać hołd a przy okazji potrafią dodać do tworzonej przez siebie muzyki coś własnego, nie tylko kopiując...

Corpsessed - Corpsessed

Ze wszystkich przedstawionych tu kapel grają chyba najbardziej nowocześnie, choć i tak surowość nagrania wyparła dość oszlifowaną jakość znaną z poprzedniej EPki.



Ignivomous - Contragenesis

Świetny australijski twór, od kilku dobrych lat kroczący na Golgotę. Mocarne zwolnienia łączą z piekielnymi iście grindowymi przyśpieszeniami. Nowa płyta to kontynuacja drogi obranej na "Death Transmutation". Jest duszno od siarki, posępnie... i choć jest to dobre płyciwo to poziomu debitu nie osiąga.



Gorephilia - Embodiment Of Death

Fiński walec na doładowaniu, nie biorący jeńców. Intensywność, gęstość riffów i dość szybkie tempa przywodzą na myśl Drawn and Quartered z mojego ulubionego "Hail Infernal Darkness". Wolne fragmenty dają nam tylko odpocząć przed kolejnymi potężnymi ciosami.



Wrathprayer - Sun of Moloch 

Weźmy Incantation, ich mrok i brud pomnóżmy razy dwa. Jeśli znacie Antediluvian czy Impetous Ritual to wiecie o co chodzi. Ściana dźwięku, transowe ocierające się black metal gitary, potępieńcze wokale. Na płycie Wrathprayer jest tego pod dostatkiem :]



Na Witchrist pora przyjdzie w osobnej notce :]

Paul Pena & Kongar-ol Ondar - Genghis Blues

Dość niezwykłe spotkanie. Paul Pena, bluesowy gitarzysta, który świetnie opanował grę slajdem, od dziecka niewidomy. Przez całe życie zmagał się z różnymi problemami natury osobistej i kolejnymi kłopotami ze zdrowiem (ciężko chory zmarł w 2005 roku). W swoim czasie grał u boku T-Bone Walkera i głównie pod jego okiem szlifował swoje umiejętności. Natomiast Kongar-ol Ondar to jedna z najlepiej rozpoznawalnych postaci z kręgu tuvańskiego śpiewu gardłowego - niesamowitej techniki wokalnej pozwalającej na rzeczy... które mi laikowi trudno tak naprawdę opisać -> czyż nie? I to właśnie muzyka z centralnej Azji była tym co połączyło obu muzyków i doprowadziło do ich spotkania w roku 1995. Paul zafascynowany niespotykanymi dotąd dźwiękami wyruszył w podróż do Mongolii gdzie spotkał Kongara co w dalszym czasie zaowocowało płytą będącą mieszanką tradycyjnych dźwięków tuvy, bluesa z delty Mississippi czy też morny z Cape Verde (skąd pochodził Paul). 

Duchowa podróż i więź jaka wywiązała się między muzykami udokumentowana została w filmie o tytule takim samym jak płyta. Mocno polecam!




Genghis Blues - the movie 

Mount Everest Trio - Waves from Albert Ayler

Płyta z takim tytułem nie może być zła. Ba, jest lepsza niż się spodziewałem. Po RYMowemu daję 4,5/5 bo w pełni na taką ocenę płyta zasługuje. Trójka szwedów w latach siedemdziesiątych grała pierwszorzędny free inspirowany Colemanem, Aylerem z dodatkiem jazzu modalnego, hard bopu czy nawet funku. Sekcja odwala tu kapitalną robotę (bass pięknie pulsuje i nadaje głębi a perkusista gra akie motywy że aż się gęba cieszy). Czystymi odniesieniami do Aylera i Colemana są tu "Spirits" czy "Ramblin'". W własnych kompozycjach Szwedzi dają trochę odetchnąć bardziej skupiając się na kompozycjach niźli na intensywności dźwięków przez co całościowo mamy do czynienia z płytą kompletną - paleta emocji dawkowanych prze trio jest naprawdę spora. Polecam.


niedziela, 7 października 2012

Kenny Drew - Undercurrent

Płyta o której warto wspomnieć bo 1) muzyka jest najwyższej jakości; 2) postać Kenny'ego często niesłusznie jest pomijana gdy mowa o jazzowej pianistyce - przez wielu kojarzony jest tylko z uczestnictwem w nagrywaniu "Blue Train" Trane'a... i choć ostatnio się to zmienia to i tak występuje on w świadomości zbyt małej liczby słuchaczy :<. Nagrany dla BlueNote materiał to hard bop w najlepszym wydaniu, z mocarną sekcją dętą (Mobley + Hubbard) napędzaną przez młodego wtedy Louisa Heyesa (ogranego już z Yusefem Lateefem) wespół z doświadczonym już wtedy Samem Jonesem. Sam Kenny popisuje się nie tylko grą ale i świetnym zmysłem kompozytorskim. Dobra rzecz!


sobota, 6 października 2012

Rzym - Fester

No to zaczynamy od dość świeżego materiału. Niespełna rok po wydaniu monumentalnej trzypłytowego "Die Æsthetik der Herrschaftsfreiheit" Jerome proponuje świeży materiał będący zapowiedzią płyty "Hell Money", której premiera zapowiedziana jest na przełom października i listopada. Zawartość EP-ki nie powinna nikogo zdziwić: Jerome w akompaniamencie gitary, basu i banjo(!) wprowadza nas w dość melancholijny nastrój, ale początkowe i końcowe dźwięki całości dają nam raczej pewność że longplej nie będzie przypominał 'słonecznego' "Nos Chants Perdus".



Będę sobie tworzył, będzie coś jechało powiem tralala...

Dzień dobry, cześć i czołem! 

Pisząc krótki i na temat: będę blogował o muzyce - pisał o niej i dzielił się nią. A że muzyki jest DUŻO to dużo będę pisał :) No, let's start!