niedziela, 21 października 2012

Dawno temu w Ameryce...

W dzisiejszych czasach przenikanie się jazzu i muzyki elektronicznej nikogo już nie dziwi. Dawniej jednak, na takie eksperymenty mało kto się porywał. Pierwsze kroki w tym kierunku poczyniono na przełomie lat 60 i 70 i to dwie płyty z tametego okresu będą bohaterami wpisu.

Bob James, pianista który szerokiej publiczności znany jest głównie z niewymagającego jazzu zaczynał od muzyki znacznie trudniejszej w odbiorze. W 1965 roku jego trio we współpracy z dwoma niemalże ikonami wczesnej muzyki elektronicznej i konkretnej - Gordonem Mummą i Robertem Ashleyem - stworzyło dzieło "Explosions". Pochodna nowych idei w jazzie, pianistyki ze szkoły serialnej i w końcu elektronicznie stworzonych i przetworzonych dźwięków, szmerów etc. dała całkiem dobry efekt końcowy. Granica między jazzem a elektroniką jest tutaj w miarę zatarta co pokazuje stopień porozumienia jakie wytworzyło się między muzykami.



W kilka lat później Freddie Hubbard, uznana marka w świecie jazzu - lata 60 spędzone w grupach Dolphy'ego czy Trane'a dają co mniej obeznanym obraz jego 'wtajemniczenia' - łączy siły z tureckim twórcą Ilhanem Mimaroglu. Z ich współpracy powstaje dzieło wielkiego kalibru. Dla niezwykle ważnych recytacji (o charakterze antywojennym) tłem są tutaj płynnie przechodzące jedna w drugą sekcje jazzowa, elektroniczna i klasyczna, jedna nie przeszkadzająca drugiej. Mimaroglu nie dość że majstruje przy ówczesnych elektronicznych instrumentach ale także manipuluje przy taśmach, odpowiednio 'układając' dźwięki stworzone przez siebie i orkiestrę. Freddie ze swoim kwintetem grają świeżo - częste ucieczki od rytmu urządzane przez saksofon czy pianino dają nam największe poczucie dość awangardowego podejścia do materiału. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz